search
top

Galay z domu Sa’voi

      Z mojego wczesnego dzieciństwa pamiętam niewiele. Jedyne, wyraźne wspomnienie to obraz kobiety – młodej, pięknej, o kruczoczarnych włosach i dłoniach delikatnych jak aksamit. Chociaż niczego nie jestem do końca pewien nazywam ją matką. Mój ojciec (jego nie pamiętam prawie wcale) musiał być kimś ważnym, ponieważ mieszkaliśmy w dość bogatym domu. Jako dziecko miałem wszystko czego zapragnąłem. No prawie wszystko, ponieważ rzadko widywałem ojca. Żyłem beztrosko i szczęśliwie. Ale jak w każdej bajce coś musiało pójść nie tak…

      Przyszli w nocy. Zamaskowane twarze i barczyste sylwetki. Ich cienie widzę do tej pory w snach. Spałem spokojnie kiedy silne ręce zerwały mnie z łóżka. Krzyczałem i wyrywałem się – na próżno. Gdy wywlekli mnie z domu zobaczyłem przerażający widok. Na dziedzińcu leżały ciała moich rodziców. Kiedy próbowali mnie wsadzić na konia zebrałem w sobie całą dziecięcą odwagę i chwyciłem za kaptur tego, który mnie trzymał. Ludzie mówią, że nie ma brzydkich elfów – mylą się. Tamta twarz wryła mi się głęboko w pamięć. Straszliwa blizna przecinająca spory fragment czoła i policzek. Jednak nie to było najstraszniejsze. Jego lodowate spojrzenie mógł bym rozpoznać dosłownie wszędzie. Zaklął głośno i nerwowo zakrył twarz. Widocznie bał się, że go rozpoznam. Dziecięcy instynkt kazał mi wykorzystać ten moment. Zebrałem w sobie wszystkie siły i wyrwałem mu się. Biegłem co sił. W powietrzu unosił się ostry zapach dymu. Słyszałem jedynie głośne przekleństwa i ujadanie psów na tle niespokojnego szumu rzeki. Chociaż strach paraliżował moje ruchy spojrzałem za siebie. Straszliwa, zarękawiczona dłoń próbująca mnie złapać. I wtedy ziemia uciekła mi spod nóg. Turlałem się szybko w dół. Ostre kamienie głęboko raniły moją skórę. Chwila ta wydawała się wiecznością. Nagle poczułem kojący chłód, który ogarnął całe moje ciało. Co było dalej, nie pamiętam. Miałem wtedy siedem lat.

      Z głębokiego snu wyrwał mnie glos tego człowieka. Tak przyjemny i matowy. „Żyjesz chłopcze?” – zapytał. I wtedy ból powrócił. Jęknąłem żałośnie. Cornvald – bo tak miał na imię mój zbawiciel – zabrał mnie do swojej pustelni. Podobno kilka dni majaczyłem w gorączce. Moja rekonwalescencja trwała pół roku. Połamane żebra, pogruchotane kości – wszystko zrastało się za wolno. Od kalectwa uratowało mnie jedynie to, że byłem bardzo młody i dobrze odżywiony. Cornvald nie zadawał pytań jak i dlaczego się tu znalazłem. Ten wysoki, umięśniony i sędziwy już człowiek o bystrym spojrzeniu dostrzegł we mnie przyjaciela. Może dlatego, że sam nigdy nie miał syna, a może dlatego, że tak jak ja ukrywał jakąś tajemnicę. Długimi wieczorami rozmawialiśmy ze sobą. Ja opowiedziałem mu to co pamiętałem. Powiedziałem, że podpalono mój dom, zabito rodziców. On w zamian opowiedział mi o sobie. Przyznał się, że kiedyś był kapitanem gwardii pałacowej. Gdy zmienił się władca on za swoje poglądy skazany został na banicję. Tak trafił w to miejsce. Nie widząc lepszego rozwiązania postanowiłem zostać z Cornvaldem.

      Długie lata w pustelni spędziłem głównie na naukach. Mój przyjaciel (a raczej ojciec) uczył mnie tego czego sam nauczył się w ciągu życia. Oprócz sposobów walki zrozumiałem, ze najważniejsza jest inicjatywa i błyskawiczny atak. „Pamiętaj synu, nigdy nie daj się zaskoczyć. Ten kto atakuje pierwszy, zabija pierwszy”. Uczyłem się, jak w pojedynkę pokonywać liczniejszych przeciwników. Cornvald wykształcił we mnie wręcz zwierzęcą czujność. Pokazał mi jak biegle posługiwać się łukiem i parą szabli – co było rzadką umiejętnością. Zwykł też mawiać: „nie opieraj się jedynie na broni, ponieważ zawsze możesz ją stracić. Najgroźniejszą bronią jest twoje własne ciało”. Ja w zamian za to polowałem dla niego i jeździłem do miasta po potrzebne nam produkty. Tak minęło kolejnych dziesięć lat.

      Odkąd go poznałem wiedziałem, że ten dzień nastąpi. Cornvald zachorował na febrę i zmarł. Tak zostałem sam dziedzicząc niewielki domek w lesie, trochę pieniędzy i dobytku. Ostatecznie postanowiłem przyjąć nazwisko mojego przyjaciela – Cornvalda z domu Sa’voi – jedyny element, który mógł mnie połączyć ze światem zewnętrznym. Zdawało by się, że podzielę los mojego przyjaciela, że resztę moich dni spędzę w pustelni. A jednak… Przez pięć długich lat zajmowałem się głównie polowaniami z łukiem, kombinując jak przetrwać kolejną zimę. Ludzie z miasta opowiadali sobie o mnie różne historie. Byłem dla nich tajemniczym człowiekiem z lasu – bali się mnie. Nie dbałem o to.

      Pewnego letniego dnia udałem się na polowanie. Pogoda była bezwietrzna co stanowiło idealne warunki. Zasadziłem się w krzakach niedaleko wodopoju czekając na zwierzynę. Wtedy ujrzałem wspaniałego jelenia, który mógł mi zapewnić pożywienia na długie miesiące. Naciągnąłem łuk w oczekiwaniu. Spuściłem cięciwę, jeleń poderwał się i zaczął uciekać. Jak się później okazało trafiłem go. Jeleń był jednak wytrzymały i uciekł. Tropiłem go przez kilka dni, podążając za jego śladami. Gdy wreszcie odnalazłem konające zwierze byłem już daleko od domu. Uradowany wziąłem co lepsze mięso i ruszyłem w drogę powrotną. Przez cały czas władało mną dziwne uczucie niepokoju. Gdy wreszcie dotarłem do pustelni zauważyłem wydobywający się z komina dym. Wydało mi się to bardzo dziwne ponieważ w te rejony nikt się nie zapuszczał. Z bezpiecznej odległości zacząłem obserwować chatę.

      Dzisiaj nie potrafię opisać tego uczucia. Nienawiść, chęć zemsty a może coś innego? Gdy ponownie ujrzałem twarz elfa z moich snów jakąś siła powiedziała mi: „zabij go”. Strach był jednak silniejszy i nie pozwolił mi działać od razu. Całe szczęście przybysz zadomowił się na dłużej w pustelni. Co gorsza upodobał sobie parę szabli, niegdyś należących do mojego przyjaciela obecnie będących moją własnością. Gdy wyjeżdżał wziął je sobie na pamiątkę. Nie dałem za wygraną, pożegnałem się z moim dotychczasowym domem i ruszyłem za nim. Przez kilka dni tropiłem go z ukrycia aż dotarł do niewielkiego miasteczka – Burdorffu. Kiedy wszedłem do karczmy był tak pijany, że nie zwrócił na mnie uwagi. Spokojny i zdeterminowany powtórzyłem w myślach wszystkie nauki dane mi przez mojego przyjaciela. Bezszelestnie podszedłem do niego na bezpieczną odległość. „Chyba wziąłeś sobie moją własność” – krzyknąłem. On nawet się nie odwrócił, od razu sięgnął po jedną z szabli Cornvalda. Była to ostatnia rzecz jaką zrobił w swoim życiu. Strzała utknęła gdzieś w oczodole i przebiła czaszkę na wylot. Odczułem niesamowitą radość i ulgę kiedy jego ciało bezwładnie osunęło się na klepki podłogi. Wszyscy bywalcy karczmy zamarli z przerażenia. Gdy się otrząsnąłem pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy było: „uciekaj jak najszybciej”. Nie czekając ani chwili dłużej porwałem moją własność oraz jego torbę. Przed karczmą wskoczyłem na konia (najcenniejszy z moich łupów) i pognałem przed siebie. Przez trzy dni umykałem pościgowi. Spałem w ukryciu i jechałem nocą. Tak dotarłem do Wyzimy.

      W torbie zrabowanej elfowi znalazłem nieco suchego prowiantu, trochę pieniędzy, dziwną bransoletę oraz pewien bardzo interesujący dokument. Było to coś w rodzaju listu gończego wystawianego najemnym zbirom.

      Mam nadzieję, że człowiek, którego zabić miał mój dawny oprawca pomoże mi znaleźć resztę szajki, która zniszczyła moje życie. Traf chciał, że całkiem niedawno ujrzałem tę osobę w jednej z karczm, w których nocowałem. Mężczyzna był tam z dwoma innymi. Obecnie śledzę tę grupę wyczekując odpowiedniego momentu…

List

Człowieka tego znajdziesz łatwo. Obecnie powinien znajdować się gdzieś w Temerii. Ma na imię Arthur Torquenaga i jest inkwizytorem. Kiedy go ujrzysz będziesz wiedział od razu z kim masz do czynienia. Człowiek ten charakteryzuje się nieprzeciętną posturą. Odziany w czerń przez większość czasu nie zdejmuje pełnej zbroi płytowej. Pytaj w większych miastach w świątyniach boga Kreve. Za wykonanie zadania otrzymasz 2000 koron. Pamiętaj by go nie lekceważyć – sprawnie włada mieczem dwuręcznym.

Powodzenia…

Jak wyglądam?

Chociaż mam dopiero dwadzieścia dwa lata życie odbiło na mnie swoje piętno – co widać nie tylko w zachowaniu ale i wyglądzie. Jestem dość przeciętnej budowy ciała. Mam około 185 cm wzrostu i ważę 69 kg. Ubieram się w bardzo stonowanych barwach – ciemna zieleń, szary i czerń. Noszę jeździeckie skórzane buty, czarne skórzane spodnie i bluzę wykonaną z zielonej skóry wiązaną pod szyją rzemieniem. Przedramiona osłaniam karwaszami z grubej, wygotowanej w oleju skóry. Na ramiona narzucam płaszcz z nie barwionego filcu. Twarz maskuje trójkątną szmatą wykonaną z tego samego materiału co płaszcz. Na plecach noszę dwie skrzyżowane szable, których rękojeści wystają ponad moimi barkami. Pomiędzy nimi znajduje się kołczan na strzały. Przez prawe ramię przewieszam łubie wykonane z twardej skóry natomiast przez lewe płócienny marynarski worek. Na lewym przegubie noszę dziwną wykonaną ze srebra bransolete. Staram się utrzymywać czystość, noszę krótko przystrzyżone włosy i golę się co rano. Mam bardzo charakterystyczne spojrzenie, bystre i głębokie co niejednego rozmówcę przyprawia o ciarki na plecach.

Jak sie zachowuję?

Jestem raczej nieufny wobec otoczenia i często zamykam się w sobie. Z racji tego, że większość życia spędziłem w lesie tam czuję się najlepiej. Nie pociąga mnie miejski gwar. Nienawidzę kiedy ktoś zachowuje się hałaśliwie i agrasywnie. Staram się unikać konfliktów i w takich sytuacjach zazwyczaj opuszczam towarzystwo. Kiedy na swojej drodze spotykam elfa, przykre wspomnienia wracają. Trudno jest mi się opanować i często bez powodu się denerwuję. Staram się zwracać do wszystkich spokojnie okazując im należyty szacunek. Mówię powoli ważąc w myślach każde wypowiedziane słowo (a rozmawiam raczej rzadko). Zdenerwowany nie waham się użyć siły, błyskawicznie sięgam po broń i mało obchodzi mnie to jak zareaguje otoczenie. Niechętnie rozstaję się z moim łukiem i szablami ponieważ mają one dla mnie nie tylko wartość sentymentalną ale również duchową. Czując bliskość oręża mam poczucie bezpieczenstwa co nie oznacza, że bez niego jestem bezbronny. Moim bliskim przyjacielem jest koń, staram się o niego dbać i opiekować się nim. Nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do pieniędzy, starając się aby mieć je w ilości potrzebnej do zaspokojenia podstawowych potrzeb (nie gromadzę finansów).

Szable…

Para szabli, które noszę to naprawdę niezwykła i zdumiewająca broń. Wcześniej należały one do mojego przyjaciela Cornvalda. Otrzymał je od króla Redanii za swoje zaslugi w straży pałacowej. Oba brzeszczoty pochodzą z za morza. Na kontynent zostały przywiezione przez jednego z kupców Novigradzkich. Nikt nie wie dokładnie jaką techniką zostały wykonane, jedno jest natomiast pewne – są niesamowicie ostre przy czym zachowują odpowiednią sprężystość. Oprawa i wykończenie zostały wykonane na zamówienie samego króla (który dobrze znał upodobania Cornvalda). Szable te są w stanie bez większych problemów poradzić sobie z każdym rodzajem zbroi miękkiej i lżejszymi kolczugami [ich wyparowań nie bierze się pod uwagę].

Końcówka historii postaci została pomyślana tak aby nowego bohatera w jakiś logiczny sposób połączyć z drużyną (człowiek z listu to jedna z postaci graczy). Oczywiście można to zmienić…

Plik WGW GP 2.x – postać była już „grana”, stąd niektóre wartości.

Pliki

Jeden Komentarz do “Galay z domu Sa’voi”

  1. Kapłan pisze:

    Miałem przyjemność prowadzić postać Arthura Torquenage i jestem winien pewne wyjaśnienia – ów inkwizytor to postać nie zgodna z konwencja świata. Nie jest to bowiem kapłan wyznaczony do zdejmowania klątw. Jest to człowiek szkolony do walki z czarnymi kultami i mrocznymi magami, coś na kształt kapłana-wojownika. Moja koncepcję inkwizycji opiszę i wyslę na strone – ale nie w najbliższej przyszłości.

Zostaw Komenatrz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload the CAPTCHA.

top